czwartek, 6 czerwca 2013

Na Filipinach z Semper Avanti! :)

Hej!
Na początku bardzo baardzo ale to bardzo Was przepraszam, że nie pisałam ale tak trudno ostatnio mi znaleźć czas na pisanie :( Mam zamiar się poprawić! A więc...

Chciałabym się z Wami podzielić przygodą mojego życia :-) Którą przeżyłam dzięki Semper Avanti.
A więc od 8 do 25 marca byłam na Filipinach. Tak, w tym ciepłym kraju leżącym w Azji.

Dlaczego tam byłam?
W tych dniach stowarzyszenie z Wrocławia, Semper Avanti, organizowało międzynarodowy projekt pt. „Lokalizacja krajowej polityki młodzieżowej –Młodzieżowa Konwergencja na rzecz Przedsiębiorczości, Zatrudnienia i Edukacji”. Brało w nim udział 6 osób z 7 krajów (Polska, Dania, Bułgaria, Norwegia, Chiny, Wietnam i Filipiny). Szkolenie te głównie było przeznaczone dla młodych radnych, nasz kraj reprezentowało sześcioro młodych radnych z Dolnego Śląska. Odbywał się on w Tagbilaranie na wyspie Bohol na Filipinach. Projekt został zainspirowany działaniami polityki młodzieżowej funkcjonującej na Filipinach od lat 70., a wizyta studyjna służyła przede wszystkim poznaniu jej w praktyce. Projekt służył wymianie dobrych praktyk między zaangażowanymi politykami, młodzieżą, a w dalszej perspektywie ich społecznościami lokalnymi na obszarze bezrobocia i aktywizowania młodzieży w poszczególnych krajach. Służył także poszerzeniu wiedzy, zdobyciu nowych umiejętności, a także zmianie postaw młodzieży w Polsce.
Tak wyglądała moja podróż :) Po kolei punkt A to moje miasto czyli Oborniki Śląskie, B - Praga, C - Dubaj, D - Manila, E- Cebu i F - Tagbilaran. Daleko co nie?
Na projekt wyruszyliśmy w porannych godzinach w składzie: Paulina Dytko i Patryk Andrzejewski (MRM Żmigród), Agnieszka Wrzesińska (MRM Oborniki Śląskie), Karolina Kozakiewicz (MRM Jaworzyna Śląska), Mateusz Michalak i Jakub Błaszczyk (MRM Żarów). Oraz dwoje prowadzących i organizatorów tego całego projektu: p. Paulina Bilska – Marek i p. Marcin Skocz. I tak rozpoczęła się dla nas - młodych radnych podróż życia. Najpierw podróż zaczęliśmy od przejazdu busem na lotnisko w Pradze skąd mieliśmy pierwszy lot.

Dla wielu z nas był to pierwszy lot w życiu więc emocje sięgały zenitu Lot z Pragi do Dubaju trwał około 7 godzin po czym mieliśmy chwilę przerwy w Dubaju gdzie czas przeznaczyliśmy na zobaczenie choć trochę tego ogromnego lotniska. A później kolejny lot do Manili.

Do stolicy Filipin dotarliśmy popołudniu lokalnego czasu czyli rankiem naszego czasu. Z lotniska odebrała nas Maylin. Wspólnie pojechaliśmy do schroniska młodzieżowego gdzie nocowaliśmy, aby na drugi dzień ruszyć w dalszą podróż.

Pierwsze co nas zdziwiło kiedy wyszliśmy z samolotu było to lotnisko. Było ono nie za duże jak na lotnisko o charakterze międzynarodowym. Miałam wyobrażenie, że będzie dużo większe i nowocześniejsze, całkiem inaczej sobie to wyobrażałam.

Po wyjściu z lotniska i odszukaniu Maylin wsiedliśmy do vana i ruszyliśmy ulicami Manili gdzie coraz to nowsze rzeczy nas zaskakiwały. Komunikacja w ich kraju jest bardzo chaotyczna. Podejrzewam, że mało który europejczyk odważyłby się podróżować samodzielnie samochodem czy innym pojazdem po ich drogach. Nie wiem czy u nich istnieje coś takiego jak nasza potocznie zwana drogówka. Podczas dwutygodniowego pobytu tam nie spotkałam, żadnego policjanta. Przynajmniej jakoś tego sobie nie przypominam. Podstawową wyposażeniem pojazdu na tamtejszej drodze jest klakson i informowanie nim innych, że np. wyprzedzam. Korki są tam jeszcze większe niż u nas. To co widzimy na naszych drogach to jest pikuś. I uwierzcie mi naprawdę nie mamy jakoś najgorszych dróg. Główne drogi mają raczej bez dziur w dobrym stanie natomiast boczne niekoniecznie, przeważnie dziurawe o ile są asfaltowe bądź utwardzone.

W Manili po raz pierwszy dostrzegłam ogromy kontrast pomiędzy bieda a ubóstwem. Było to mocno widoczne. Na każdym kroku można było spotkać ludzi żebrzących bądź mieszkający na ulicy. Najbardziej przerażające było to iż były to w większości rodzice z dziećmi. Kawałki tektury czy większego metalu oparty o ścianę lub dom w stanie surowym, kawałek metalu zamiast drzwi i jus mamy "dom". Przerażające, co nie?

A teraz wyobraź sobie: ulica taka normalna długa wzdłuż niej domy i sklepy np. Legnicka we Wrocławiu czy Marszałkowska w Warszawie czy jakaś inna ulica. Przy niej duży oszklony budynek, taka nie za wielka ale duża galeria handlowa i w niej rożne sklepy np. McDonald. Widzisz to? A teraz patrzysz dokładnie na te domy i widzisz, że to nie są takie same domy jak w Polsce a inne. Niby podobne a jednak inne, widzicie tylko mury bez okien i drzwi a na parterze już mieszka jakaś rodzina. Przyglądacie się bardziej i widzicie różne dziwne chatki zaraz przy chodniku a w nich ktoś mieszka! Patrzycie dalej po drugiej stronie ulicy przy plocie na tamtejszym chodniku kartony a na nich coś leży, poruszyło się! To nie coś a ktoś nawet więcej ktosi! To ludzie, którzy śpią! Tak miej więcej to wygląda w nie których miejscach. Oczywiście wszędzie swoisty zapach, trudny do opisania i opowiedzenia. To trzeba zobaczyć na własne oczy zęby poczuć i zrozumieć  Zdaję sobie sprawę ze to dopiero zalążek slamsu i problemów ludzi trzeciego świata. Przeraża?

Teraz pomyśl i doceń to co masz a nie znów narzekaj.

Po dojechaniu do schroniska pada pytanie czy idziemy teraz na spacer czy prysznic? Wszyscy jednogłośnie stwierdzamy, że chcemy się odświeżyć  I za 45 min idziemy coś przekąsić.
Wchodzę do pokoju który dziele z 3 innymi osobami. Oczywiście same kobiety :-) Pokój nie za wielki ze starą klimatyzacją, wiatrakiem, tv, stołem i oczywiście 4 łóżkami. Wchodzimy szybkie ogarniecie siei już gotowe na kolacje. To gdzie idziemy? Coś lokalnego czy mcdonald? Wybieramy maka 10 minut spacerkiem i jesteśmy. Wchodzimy. Patrzymy na menu i szok... w zestawach zamiast frytek. Ryż! Kolejne zaskoczenie,  spaghetti i porcje są mniejsze niż u nas. Dobra znalazłam coś dla siebie bez ryżu, zamawiam czekam po czym zjadam z apetytem. Powrót do schroniska i moja pierwsza ciepła noc tego roku w tym ciepłym kraju. A rano bo już o 5 wyjazd na prom wiec pobudka minimum 30 min wcześniej ogarnąć się i wszystko spakować, wyjść i sprawdzić czy w pokoju coś nie zostało, wszystko ok, pakujemy się  do wana i w drogę!
Po 15 minutach dojeżdżamy do portu wszystko rozświetla jedynie światło latarni ulicznych. Znajdujemy odpowiednie miejsce przy którym odprawiamy się na prom. I kolejne prześwietlenia bagaży i nas. Przechodzę przez bramki odbieram bagaż ale jedna pani każe wszystkie bagaże ustawić w jednej linii. Po czym widzimy jak pies przechodzi kolo nich. Obwąchuje je i nagle myśl czy podejdzie do bagażu kolegi gdzie są kabanosy... jednak nie, wszystko ok. Dostajemy bagaże i czekamy na możliwóść wejścia na prom im. bł. Jana Pawła II.

Po jakimś czasie ludzie zaczynają wstawać; zaczęto wpuszczać na prom! Idziemy bilet sprawdzony i ku naszym oczom ukazuje się wielki statek na który wsiadamy ale najpierw z ciężka walizka trzeba pokonać spora ilość schodów. Jednak nie, nie muszę ich sama dźwigać wzdłuż schodów sznureczkiem ustawia się obsługa promu, sami panowie i podają sobie moja walizkę  Jestem im ogromnie wdzięczna za pomoc i teraz czas szukać kajuty. Okazuje się ze nasza osiom osobowa grupka jest w kilku kajutach a największy problem jest taki, ze ja i Karola nie jesteśmy pełnoletnie i p. Paulina chce żebyśmy były razem w pokoju (wcale się jej nie dziwie) po rozmowach odbywanych przez szefostwo udało się załatwić, że jesteśmy wszyscy w jednej kajucie liczącej akurat 8 łózek  W trakcie tych rozmów szefostwa z obsługą, nasza 6 była tak zmęczona, że wszyscy zasnęliśmy  Obudziliśmy się dopiero po wyruszeniu z portu czyli jakieś 2-3 h snu :) I szok jak zobaczyliśmy panoramę Manili a mianowicie sporo wieżowców. I pierwsza myśl  przecież wczoraj wyglądała ona całkiem inaczej... Ten ogromnie widoczny kontrast pomiędzy bogactwem a ubóstwem, widać na każdym kroku w stolicy Filipin, trudno jest to sobie wyobrazić. Można próbować porównać to z Warszawa a najbiedniejszą wioską i teraz scalić to w jedno. Ale to i tak nie odzwierciedli tamtego kontrastu. Oczywiście to nie tylko na Filipinach ale i w innych krajach
Po jednej z przechadzek kiedy wróciliśmy do kajuty nasze szefostwo zapytało nas czy jadąc tu myśleliśmy o zobaczeniu lokalnej zwierzyny, na co stanowczo odpowiedzieliśmy twierdząco. Jak się okazało dzieliliśmy kajutę z mała myszka. 

Po 24 godzinach rejsu zaczęliśmy dobijać do portu. 
A co dalej to już nie długo napisze :)